Z okazji Świąt Bożego Narodzenia, oraz Nowego Roku 2025 życzę naszym genealogom i sympatykom wszystkiego najlepszego.
Przemyśl.
W środku dużego, wojewódzkiego miasta, w środku tygodnia i w środku dnia, przytrafiła mi się mała próba oszustwa. Na potrzeby tego artykułu nazwałem ją – „na zbłąkanego turystę”. Aby „merytorycznie” opisać tą metodę wysępiania pieniędzy, muszę zacząć od samego początku. Od mojej powrotnej drogi z marketu, do domu.
Po samotnym pokonaniu dwustu, trzystu metrów od handlowego molocha, za przejściem dla pieszych na skrzyżowaniu osiedlowej ulicy, za swoimi plecami usłyszałem – „Proszę pana! Proszę pana!” Odwróciłem się i zobaczyłem za sobą samochód osobowy. Jak większość ludzi w takim przypadku pomyślałem, że kierowca zabłądził i o drogę pyta. Zawahałem się czy podejść. Nie widząc wokół siebie żywej duszy, podszedłem. Zdziwiłem się, że kierowca ma podniesioną szybę i pokazuje mi gestem, żebym przeszedł od strony pasażera. Okrążyłem maskę samochodu i stanąłem przed jego pasażerem. O dziwo! Ta szyba była całkiem opuszczona. Usłyszałem pytanie – „Czy dobrze jedziemy do Przemyśla?” Zdziwiony podrapałem się po głowie i w myślach kombinowałem jak, bez kluczenia po osiedlowym labiryncie ulic, pokierować zbłądzone towarzystwo na właściwą drogę. Bąkałem coś co zwykle mówi się w takich przypadkach, gdy nagle mój rozmówca przerwał mi zapewniając mnie, że jest Madziarem i że chce mi podziękować za okazaną pomoc. Machnąłem ręką i już miałem odejść, lecz podobny do Roma Madziar, zaczął mnie kusić kilkoma souvenirami, nie wypuszczając ich ze swoich rąk. Wyciągał jak kota z worka, jedno po drugim małe opakowanie, tłumacząc ich zastosowanie; perfumy, przydomowa kamerka, złoty zegarek. Akurat ten „połyskujący złotem okaz” pokazał w całej okazałości, migając mi przed oczami zawartością otwartego futerału. Przyznam się, że przez chwilę miałem moment zwątpienia, w którym górę brała moja chciwość. Sprawiła to chęć posiadania kamerki. Na samą myśl, moje oczy zaświeciły innym blaskiem. Widocznie smagły Madziar zauważył moment zawahania, bo powiedział, że to wszystko może być moje, gdy wesprę go małą kwotą na paliwo do Przemyśla. W tym momencie wszystko stało się jasne.
Odszedłem nie odwracając się za siebie. Dzięki Bogu nie padłem ofiarą ulicznej transakcji. W drodze do domu zastanawiałem się nad mechanizmem oszustwa. Zaczynając od samego początku spotkania wszystko było podejrzane. Kierowca wołał do mnie przez otwarte okno czystą polszczyzną. Po chwili zamknął okno i siedział jak trusia gdy rozmawiałem z kaleczącym polszczyznę jego pasażerem. W trakcie krótkiego postoju ani razu nie spytano mnie jak mają wydostać się z osiedlowej pułapki. Wreszcie – dlaczego cygan Madziar kusił mnie drobiazgami? Dlaczego padło na mnie?
Po chwili przemyśleń doszedłem do wniosku, że ci oszuści to kompletni amatorzy. A skoro ignoranci to nie będę czepiać się Cygana i wieszać go za winy kowala. Dalsza droga do domu upłynęła mi nad przemyśleniem jak ja bym to zrobił. Merytorycznie. Czasy się zmieniły. Dzisiaj cygan nikomu nie macha przed oczami złotym zegarkiem. Ten widocznie był wyjątkiem i nie przemyślał sprawy do końca.
Ja na miejscu cygana zmieniłbym samochód. Zainwestowałbym w limuzynę z przyciemnianymi szybami. Rozsiadłbym się wygodnie na tylnej wygodnej kanapie i pomyślał o zadbaniu o swoje bezpieczeństwo. Wziąłbym na rympał wszystkie strategiczne resorty. Po pierwsze wybrałbym jakiegoś pajaca, ubrałbym go w generalski mundur i postawił na czele policji. Niech mnie broni z granatnikiem w rękach, a jego funkcjonariusze w chwilach spokoju wycinają i rozrzucają konfetti. Zatroszczyłbym się by mieć swojego prezydenta. Sfinansował bym mu kampanię i podsunął czek in blanco do podpisania. Będzie fikał – nie wypłaci się do końca życia. Swoje odkrycie towarzyskie mianuję pierwszą kucharką w trybunale. Inne sądy obsadzę koleżankami głowy państwa i ministra. Przejmę wszystkie media. Gdy będę chciał przemówić do narodu, to do mnie autokarami przywiozą klakierów. Wypełnię nimi całą salę i wyślę kogoś kto ich poinstruuje jak mają wiwatować i kiedy mają przestać. Zasłużonym wazeliniarzom pozwolę, aby ich żony pracowały w zarządach spółek, banków, funduszy i przedsiębiorstw… Oczywiście z udziałem Skarbu Państwa. Przymknę oczy na loty marszałka do Przemyśla do domów publicznych. Nie zrobię nic, gdy na światło dzienne wyjdą przejazdy mojego dupowłaza zdezolowanym tirem z Przemyśla do Brukseli. Nie poczynię żadnych kroków, by nie dopuścić do korzystania z pieniędzy Funduszu Sprawiedliwości, na kampanie wyborcze moich senatorów i posłów. Nabiorę wody w usta, gdy z tego funduszu kilkadziesiąt milionów zostanie przelane księdzu od salcesonu? Będę twardo stał na stanowisku, że pieniądze poszły zgodnie ze swym przeznaczeniem – na ofiary. Oczywiście na ofiary losu w znaczeniu; niezdary, ofermy, fajtłapy, ale zawsze to ofiary. Poprzestanę na tych niezdarach, ofermach, fajtłapach, bo właśnie stanąłem przed domem. Zostawię za drzwiami to całe towarzystwo. Pomieszkiwanie z kimś kto liże hemoroidy jest skazywaniem się na smród. Dlaczego? Bo od lizania hemoroidów z buzi śmierdzi.
We wstępie do tego artykułu zapewne nie umknął wam niepasujący, a wręcz rażący wyraz – „merytorycznie”. Umieściłem go, by „merytorycznie opisać…” przydarzającą mi się przygodę. Większość nas karmiona jest tym określeniem przez różnej maści polityków. Wtrącają go przy każdej nadarzającej się okazji. Oszukują naród, choć czasami odnoszę wrażenie, że nie wszyscy posługujący się tym łacińskim wyrazem, do końca rozumieją znaczenie jego sensu. Nadużywają go i zapominają, że ich merytoryczność ma się nijak do tego co mówią. Czekam na chwilę, gdy prowadzący z nimi rozmowę zada im pytanie, co rozumieją przez słowo – merytorycznie. Bo dla karmionych otrzymywanymi na telefon przekazami polityków, wszystko jest merytoryczne i zawsze w znaczeniu – DOBRE! Tu niektóre przykłady ich toku myślenia. Spotkanie – merytoryczne. Jego senna atmosfera – merytoryczna. Długa, pozbawiona sensu i treści przemowa – merytoryczna. Mówca – merytoryczny. Niesprawdzone „kwity” na przeciwników politycznych – merytoryczne. A przecież w języku polskim jest tyle synonimów tego wyrazu, że nie sposób nie dobrać właściwego słowa na określenie: spotkania, jego atmosfery i rozmówców. O zbieranych na przeciwników niesprawdzonych i nie potwierdzonych hakach, nie wspomnę. Niektóre w żaden sposób nie mogą być sprawdzone, a tym samym merytoryczne.
Jeszcze dzień, jeszcze dwa i stanę na progu Nowego Roku. Ostatnio, wraz z wiekiem, w okresie przedświątecznym i noworocznym zauważam u siebie przygnębienie i zniechęcenie świętami. Tych nadchodzących nie wyobrażam sobie. Poczułem tak wielkiego doła za sprawą Czarnka w Kielcach namawiającego mnie do nakłaniania przy wigilijnym i świątecznym stole cała rodzinę do głosowania na obywatelskiego kandydata na prezydenta. Szkoda, że nie dopuszczono mnie do głosu, bo chciałem zapytać czy jego kandydat nie jest prawy i sprawiedliwy? Jest kandydatem PiS, jego kampanię finansują pieniądze PiS, szefem jego sztabu jest członek PiS… Wyczuwam cygaństwo, albo… Za sprawą odebrania subwencji, prezesowi włączył się program oszczędnościowy i będzie zmuszony wykorzystać stare sznureczki po byłym pajacyku do poruszania nowym. Już obywatelskim.
Nie wyobrażam sobie tegorocznych świąt. U mnie każdy członek na swój strój. Żona za Hołownią, syn za Tuskiem, córka za PiS-em, wnuk za Mentzem. Nawet prawnuk podłapał melodię z disnejowskiej kreskówki i śpiewa na cały głos Duda, duda ej! Śledźcie media. Jeśli przeczytacie – W świąteczny wieczór w Kielcach doszło do rodzinnej awantury… znaczy się, że próbowałem. Od wielu lat, co roku w sylwestrową noc piszę swoje postanowienia noworoczne. Dzięki Bogu tylko je piszę, a nie przyrzekam ich głośno sobie i Bogu. Jakie będą w tym roku? Nieważne! Moje wszystkie przyrzeczenia z wybiciem przez zegary północy, przeważnie kończą się jak poniżej.
Rzucę palenie!, rzucę picie!, Seksu odmówię każdej kobicie!, Nie opuszczę mszy w niedzielę!,
Jarosławowi poparcia udzielę! I najważniejsze na ostatek; Radiu w Toruniu wyślę datek!!!
O rany Boskie! Jak mi się uda, to w życiu moim będzie nuda. Jakże tak żyć – Nie pić?, Nie palić?,
Bab nie podrywać?, Cholew nie smalić? , I miast wydawać na przyjemności, obdarzać forsą innych gości?. Pal licho płuca! Co tam z wątrobą! Ja w Nowym Roku zostaję sobą.
Zostaję sobą i nie zmieniam swoich przyzwyczajeń. Kilka lat wcześniej, gdy wypowiedziałem:
Rzucam palenie! Przestaję pić! Cicho dodałem – Boże daj żyć! Nie wiem czy przez księżyc w pełni, czy sam Lucyfer życzenie spełnił, lub inny diabeł zrobił mnie w konia, bo zobaczyłem klona Biedronia. O dobry Boże nie może tak być, proszę „daj żyć” Ty dajesz rzić. Gdybym przyjemność taką miał w głowie, to bym się bawił z księżmi w Dąbrowie. Odbierz pokusę do nałogu, a tą przyjemnością obdarz mych wrogów.
Widać nie jestem „merytoryczny”. Wy też dobrze przemyślcie co i komu przyrzekacie w swoich postanowieniach noworocznych.
Jerzy Wnukbauma.
Jak powstawały Kielce. Nowe Badania i nowe perspektywy.

Kiedy zostałem genealogiem?
Kiedy zostałem genealogiem?
Choćbym miał przysiąc tu przed Bogiem,
to powiem, że przed wielu, wielu laty.
Pamiętam! Dostałem lanie od taty,
bo opróżniłem siostrze skarbonkę.
Ojciec wyjął z szuflady plecionkę,-
(trzymał w ukryciu tą dyscyplinę) –
i wymierzył nią karę za moją przewinę.
Oberwałem ile wlezie na ojca kolanie.
Wtedy już po wszystkim zadałem pytanie.
„Powiedz tatusiu czy był przypadek,
że zlał cię twój ojciec, a mój dziadek?
A czy twego ojca, a mojego dziadka,
jego ojciec bił po gołych pośladkach?
A czy mój pradziadek też dostawał baty
od mojego prapra, a swojego taty?
A czy mój praprapra też synów wychłostał,
bo nieraz w dzieciństwie sam po dupie dostał?”
Tak oto w dzieciństwie za sprawą batów,
poznałem po mieczu męskich antenatów.
Byłem prekursorem, robiąc podwaliny,
badając kto był pierwszym oprawcą rodziny.
Ja już wtedy widziałem po ojca minie,
że nie wiedział kto zaczął lać dzieci w rodzinie.
A czy na mnie w rodzie skończyło się bicie?
A jak wy myślicie? Samo życie. Samo życie.
Jerzy Wnukbauma
Spotkanie 2 grudnia 2024 r.
Zapraszam dnia 2 grudnia 2024 r. o godz.17.00 do Muzeum Historii Kielc ul.Św.Leonarda 4 na kolejne nasze spotkanie.
Temat: Przy świątecznych życzeniach wspomnimy o Marynowskich z Kielc i Sandomierza.
Zapraszam
Sen wierszoklety
Upalny wieczór, sen nie przychodzi.
Ułożę wierszyk, a co mi szkodzi.
Lepiej rymować niż liczyć barany,
i na noc rogatą być skazany.
„Poleżę sobie” – myślę tak –
„Ułożę rymy leżąc na wznak”.
Gdy ułożyłem strofy trzy,
zasnąłem i słyszę pukanie do drzwi.
W drzwiach stoi facet i mówi – „Stary! –
trzęsąc mną mocno przy tym za bary –
„Ty jesteś wielki i wiesz cholera?
Rymy masz niczym u Sztaudyngera!”
Tu przyznam – W chłopcach nie gustuję!,
lecz ta krytyka mnie dowartościowuje.
„Dobra” – myślę – „Mów mi tak”
i dalej leżę sobie na wznak.
Znowu pukanie. W drzwiach Bralczyk i Miodek.
Bralczyk mi mówi – „Tyś samorodek.
Wiersz twój dowcipny, celna treść,
Jednego wszak nie mogę znieść.
Drogi poeto popraw swą składnię!
Ale ogólnie może być. Ładnie!”
Oj myślę sobie – Mówcie mi tak!
i dalej leżę sobie na wznak.
I znowu głośny dzwonek do drzwi
dokończyć zwrotki nie daje mi.
Tym razem w drzwiach pięciu chłopa,
rosłych agentów UOPA.
„Urząd Ochrony Praw Autorskich” –
W mych uszach słyszę ich głos szorstki –
„Tylko posłowie Szanowny Panie,
mają monopol na TFUrcze drzemanie.
Znowu zasypiam i dzwonek do drzwi
kradzioną nockę uprzykrza mi.
Tym razem piękna, naga pokusa
Od progu pragnie dać mi bonusa.
Przecieram oczy. Za oknem wschód.
Na łóżku żona, ja i mój wzwód.
Dobrze, że chociaż ślubną mam.
Halo! Nie śpimy! Hannibal u bram!
Jerzy Wnukbauma
Jerzego pisanie.
Skończyłem indeksowanie kolejnej, narzuconej sobie, części aktów z ksiąg parafii Bodzentyn. Teraz nadszedł czas na duchową higienę. Na odreagowanie i wyluzowanie. Po skończeniu i wysłaniu do geneteki kolejnej transzy indeksacji, nadeszła pora na porzucone przemyślenia i refleksje. Może nawet uwolnię wenę twórczą. Muszę tylko okiełznać trochę swoją fantazję. Nie mogę przecież zapominać o samo cenzurze, bo nie daj Bóg znowu ktoś wytknie mi kalanie własnego gniazda.
W trakcie obecnej odskoczni, zastanawiałem się jak określić i nazwać swoją działalność na niwie genealogii. O tym jak genealogiczna brać jest postrzegana w oczach innych pisałem na tej stronie w listopadzie 2012 roku w wierszu „O genealogach krążą różne głosy”. Nie wpisuję się do żadnej z tych kategorii. Po głębokim namyśle stwierdziłem, że w tym hobby, jestem trochę podobny do chłoporobotnika. Młodym nie znającym tej nazwy, wyjaśniam – była kiedyś taka społeczno-zawodowa peerelowska hybryda. Rekrutowana była z mieszkańców okolicznych wiosek do świadczenia pracy w miastach, a konkretnie w miejskich zakładach przemysłowych i w budownictwie. Według władzy ludowej ta kategoria społeczna miała być wiodącą warstwą społeczną socjalistycznego narodu. Nadzorując przed laty brygady składające się z chłoporobotników wyrobiłem sobie o nich znacznie odmienne zdanie. Według moich spostrzeżeń ci „pracownicy” opieprzali się przez osiem godzin, bo byli przemęczeni pracą u siebie na polu. Po powrocie do domów odpoczywali, bo byli zmęczeni pracą na budowie. Cały ciężar związany z obrządkiem zwierząt, utrzymaniem domu, pilnowaniem i wychowywaniem dzieci, spoczywał na ich żonach. Tu muszę się przyznać do drobnej nieścisłości. Do małego błędu. Do uogólniania i nie różnicowania płci chłoporobotnika. Łatwo mi to przyszło, bo w języku polskim nie ma feminatywów dla tej grupy społecznej. A pracowałem też z płcią piękną – z „chłopkorobotnicami”. Były przeciwieństwem facetów. Robotne, odpowiedzialne i zdyscyplinowane. Można było panowie?
Skąd więc u mnie porównywanie się do chłoporobotnika? (Złośliwców proszę o nie wyciąganie pochopnych wniosków i nieutożsamianie mnie z przemądrzałym chłopkiem roztropkiem). Zaliczyłem się do tej kategorii, bo podobnie jak chłoporobotnik pracuję na pół gwizdka. Niewydajnie! Trochę dla „firmy”, a trochę dla siebie. Co za tym idzie większość obowiązków domowych spada na moją żonę. Pora to zmienić.
Na początek proponuję administratorom zawiadujących tą stroną, by zmienili nazwę zakładki Menu w której zamieszczam moje wierszyki i felietony. Proponuję zmianę nazwy odsyłacza z „Jerzego pisanie”, na inną nazwę. Taką, która nie sugerowałaby tak jednoznacznie autora i pozwoliła innym na publikację swoich przemyśleń. Proponuję zmienić „Jerzego pisanie” na niosące regionalny akcent „Kazania świętokrzyskie”. Moim zdaniem, ta nazwa nie odstraszy chętnych mających coś do powiedzenia i przelania swych myśli na genealodzy-kielce.pl. Wtedy kazań może być tu dostatek. Na każdy dzień. Jak w manuskrypcie – Kazania na dzień św. Katarzyny, św. Michała, św. Mikołaja, Korneli, Maćka… Daj Boże by trafił się ktoś, kto staropolskim powiedzeniem zwróci się do mnie – Daj, ać teraz ja pobruszę, a ty idź poczywaj”. Wówczas jak Czech Bogwał zlituję się nad żoną i za nią poobracam domowe żarna.
Jerzy Wnukbauma.
Ojciec dyrektor.
Dla swoich synów i synowych to ojciec Tadeusz i z całą pewnością – ojciec dyrektor! Dla mojej matecznej babki – brat Tadeusz. Oczywiście też dyrektor. Specjalnie kładę nacisk na dyrektora. Według dokumentacji pracowniczej jaką przez lata pracy gromadził, Tadeusz Skowron, (bo o nim mowa), – był pierwszym dyrektorem Technikum Mechanicznego w Kielcach. Dlaczego więc w szkolnym archiwum tutejszego technikum, nie pozostał żaden dokument świadczący o tym fakcie? Dlaczego pierwszy dyrektor kieleckiego Technikum Mechanicznego został wyparty z historii szkoły i zapomniany? Aby to wyjaśnić muszę zacząć od początku jego kariery na niwie oświaty. Posłużę się fragmentami biografii w opracowaniu jego wnuczki, a mojej kuzynki Małgorzaty Skowron. Jego szerszy życiorys wsparty starymi, rodzinnymi zdjęciami i dokumentami, ukaże się w „Naszych Genehistoriach”.
Tadeusz Skowron urodził się 8 października 1906 roku w pod kieleckich Daleszycach. Był synem moich pradziadków, Franciszka i Antoniny z domu Burdzińska. Po skończeniu szkoły powszechnej i gimnazjum, podjął dalszą naukę w liceum. Ukończył seminarium nauczycielskie i podjął starania o pracę w zawodzie nauczyciela. Po krótkim okresie pobytu w Kielcach, wyjechał wraz z żoną i dzieckiem do Kołońca w gminie Ruda Maleniecka, gdzie decyzją Inspektora Szkolnego został zamianowany na stanowisko nauczyciela w Szkole Powszechnej. Było to 23 kwietnia 1931 roku. Od tego czasu datuje się jego długoletnia praca w oświacie. Po śmierci żony przeniósł się z dwójką synów do Koliszowych w gminie Ruda Maleniecka. Tu z początkiem roku szkolnego dnia 1 września 1932 r. objął stanowisko nauczyciela Publicznej Szkoły Powszechnej a także pełnił funkcję p.o. Kierownika Szkoły. W 1935 roku zdał praktyczny egzamin na nauczyciela Szkół Powszechnych i dekretem Inspektora Szkolnego nr 2998/ 36 stał się etatowym nauczycielem Publicznych Szkół Powszechnych.
Osobnym rozdziałem w jego życiu był okres II wojny. 1 września 1939 roku został zmobilizowany do 103 Batalionu Wartowniczego w Kielcach. Wraz z innymi powołanymi, został zakwaterowany na Wietrzni, gdzie pełnili wartę przy magazynach wojskowych. 22 września jego Batalion złożył broń. Został internowany na kieleckiej Bukowce. Staraniem swojej siostry Apolonii został zwolniony z niewoli. Po wrześniowej zawierusze wrócił do szkoły w Koliszowach i ponownie podjął pracę. W czasie okupacji zajął się tajnym nauczaniem. Należał też do podziemia narodowo- wyzwoleńczego. Był członkiem Batalionów Chłopskich. Został szefem miejscowej placówki sanitarnej. Podlegał koneckiemu lekarzowi. Do jego obowiązków należało wyszukiwanie i organizowanie punktów sanitarnych (tzw. melin), oraz wyposażenie ich w środki medyczne i opatrunkowe. Oprócz tej funkcji zbierał dla partyzantów BCh informacje o przemieszczaniu wojsk niemieckich oraz ruchach innych oddziałów partyzanckich na terenie koneckim. Przekazywał je do punktu kontaktowego. Do przenoszenia meldunków wykorzystywał też obu swoich synów. Ich „partyzantka” skończyła się gdy po jednej z takich „wycieczek”, przybiegł do domu wystraszony młodszy syn Edmund i opowiedział co mu się przydarzyło. Na wąskiej gruntowej drodze za wsią, zatrzymał go jadący za nim na rowerze niemiecki żołnierz. Głośne – „Halt! Hende hoch!” sprawiło, że stanął jak wryty. Przez kierownicę roweru Niemiec miał przewieszony pistolet maszynowy. Żołnierz chwycił broń i w tym samym czasie zeskoczył z roweru. Mocnym szarpnięciem chciał uwolnić zaplątaną o kierownicę broń. Pistolet maszynowy wypalił krótką serią. Wystrzelone pociski przeorały głęboko ziemię przed nogami Edmunda. Wystraszony tą sytuacją żołnierz niemiecki rozkazał dziecku szybko uciekać do domu.
Po wojnie decyzją Kuratora Okręgu Szkolnego Łódzkiego do wymiaru uposażenia nauczyciela w jawnym szkolnictwie polskim na terenach okupowanych zaliczono mu 5 lat 4 miesiące i 16 dni. Ale oprócz jawnego nauczania udzielał się również w tajnym nauczaniu. Z tego powodu musiał się ukrywać przed gestapo. Na dowód tego istnieją dokumenty w IPN-ie. Tuż przed zakończeniem wojny 1 marca 1945 roku, dziadek został przeniesiony do Nieświnia w charakterze Kierownika Publicznej Szkoły Powszechnej. W Nieświniu doczekał słynnego, sfałszowanego referendum przeprowadzonego w czerwcu 1946 roku. Tuż przed głosowaniem został zatrzymany przez UB i przetrzymany 48 godzin. Teren konecki opuścił w 1948 roku i podjął pracę w Gimnazjum Kamieniarskim w Chęcinach w charakterze pedagoga oraz zastępcy Dyrektora tejże szkoły. W tym samym roku przeniósł się do Kielc i podjął pracę w Szkole Przemysłowej przy Hucie „Ludwików” w Kielcach w charakterze Dyrektora Szkoły. Od przeniesienia do Kielc zaczyna się kolejny i ostatni etap pracy w charakterze nauczyciela. Dla niego zaczynał się okres nazwany przez jego najbliższych – ZAPOMNIANY PIERWSZY DYREKTOR.
Przy staraniu dyrekcji Szkoły Przemysłowej i wsparciu KZWM w Kielcach otrzymano zgodę na budowę nowej szkoły przy ul. Szkolnej 25 ( obecnie Jagiellońska 32). Po ukończeniu budowy 1 września 1952r. uczniowie przenieśli się do nowej siedziby. Nazwa nowej szkoły została przemianowana na Technikum Mechaniczne i Zasadnicza Szkoła Metalowa w Kielcach. Dyrektorem zespołu tych szkół został mianowany Tadeusz Skowron. W ocenie pierwszych roczników TM, kolegów jego synów, którzy też uczęszczali do tej szkoły, był dobrym, pełnym humoru, komunikatywnym i życzliwym człowiekiem. Nikomu kto się zwrócił do niego nie odmawiał pomocy. Umożliwiał kształcenie się „ chłopcom z lasu” dziś mówimy o nich „Żołnierze Wyklęci”. Podobnej pomocy udzielał repatriantom z ZSRR, przyjmując i umożliwiając im kształcenie w „jego szkole”. W kwietniu 1953 roku w Technikum Mechanicznym została zorganizowana narada dyrektorów szkół Ministerstwa Przemysłu Metalowego. Z rąk ministra tego resortu otrzymał za to pisemne podziękowanie. We wrześniu 1953 roku został odwołany z funkcji Dyrektora Zasadniczej Szkoły Metalowej w Kielcach, którą to pełnił wraz ze stanowiskiem Dyrektora Technikum Mechanicznego. Rok później został wezwany do Wojewódzkiego Komitetu Partii w Kielcach, gdzie odebrano mu książeczkę partyjną i usunięto go z partii.
Nie będę rozpisywał się, co było przyczyną usunięcia mojego kuzyna z zawodu nauczyciela. Z rodzinnych przekazów wiem, że brat mojej matecznej babki, źle zainwestował swoją przyjaźń. Nie przewidział, że skończył się czas, gdy prawdziwych przyjaciół poznawało się w biedzie. Powiało dobrobytem ze wschodu i często dawny przyjaciel stawał się wrogiem. Moja siostra cioteczna wylicza tylko niektóre przyczyny odwołania ze stanowiska jej dziadka i pozbawienie go możliwości dalszego wykonywania zawodu nauczyciela. Należą do nich między innymi:
- areszt podczas głosowania „3xtak”,
- wiszące krzyże w Szkole Przemysłowej przy Hucie „Ludwików” (co stwierdziła kontrola z Ministerstwa Edukacji),
- przyjmowanie do szkoły „nieodpowiednich uczniów”.
- szukanie haków i donosy „życzliwego kolegi” człowieka, który udawał przyjaciela mojego dziadka a z którym znali się jeszcze z czasów koneckich.
- koneksje rodzinne tj. jego najstarszy brat Edmund Skowron mieszkał w USA. Brat jego żony Eugeniusz Szarnecki służył w polskich dywizjonach RAF-u. Po wojnie pozostał w Anglii. Jego brat cioteczny mjr Tadeusz Burdziński był cichociemnym, walczył w Powstaniu Warszawskim. Po wojnie uciekł do Anglii. Jego drugi brat cioteczny por Jerzy Burdziński został zamordowany w Katyniu. Siostra Jerzego Teresa Burdzińska była łączniczką AK okręgu zawierciańskiego. Została zamordowana przez Niemców w grudniu 1942r w Zawierciu. Jego jeden szwagier był piłsudczykiem i Ak-owcem, drugi był synem Niemca.
Aż nadto jak na jednego człowieka. Jeśli chodzi o amnezję i wyparcie z pamięci pierwszego dyrektora, przez było nie było renomowaną kielecką szkołę mogę tylko zwrócić uwagę, że był to czas nazywany „okresem błędów i wypaczeń”. Częsta reorganizacja i zmiana nazw szkoły sprzyjała także zamiataniu pod dywan i puszczaniu w niepamięć niewygodnych zdarzeń. Tą krótką biografię pora zakończyć słowami jakie Tadeusz Skowron usłyszał na pożegnanie – „Sami widzicie, że nie możecie uczyć i wychowywać naszej młodzieży!” Jakbym słyszał Czarnka.
Jerzy Wnukbauma.