Ciepły, majowy dzień. Pora kwitnących kasztanów. Zazwyczaj o tej porze roku w mediach dominują wiadomości o maturalnych zmaganiach naszych zstępnych. Celują w nich tematy maturalne. Ja niestety, nie przypominam sobie moich tematów na maturze. Było to dawno, dawno temu. Nic dziwnego, że nie pamiętają ich nawet najstarsi, świętokrzyscy górale. Niedawno przeczytałem gdzieś, że mój rocznik miał na maturze z języka polskiego pod górkę. Z prostej przyczyny. By ją zaliczyć, oprócz wiedzy, trzeba było mieć jeszcze esprit. Trudny obcy wyraz. Cokolwiek on znaczy – nie mieliśmy chyba łatwo. Za sprawą; maja, wiosny, słońca i matur, trochę się rozmarzyłem. Czy ja wtedy miałem esprit? A jeśli go nie posiadałem? Zastanawiam się, co by było gdyby ówczesny minister ogłosił reasumpcje mojej matury? Mam nadzieję, że nie musiałbym „popisywać się” narzuconym tematem. Z racji wieku miałbym chyba prawo wyboru dowolnego tematu. Gdybym dzisiaj miał pisać pracę maturalną z języka polskiego chciałbym napisać coś o cnotach niewieścich naszych prababek w świetle literatury oraz starych, archiwalnych dokumentów. Dlaczego taka tematyka? Bo jest na czasie. Zapunktowałbym też ówczesnemu ministrowi MEiN – wielkiemu propagatorowi cnót niewieścich i starych, polskich tradycji. Zgodnie z panującym w Ministerstwie Edukacji i Nauki trendem, cofnę się więc o kilka wieków i przyjrzę się naszym prababkom.
Wertując stare, dziewiętnastowieczne księgi metrykalne produkowane w parafiach, nietrudno zauważyć w nich małą dysproporcję płci. Owszem! Kobiety występowały w aktach, lecz odgrywały w nich marginalną rolę. Przyjrzałem się więc, co na ten temat mówi ówczesna litera prawa. Celowo pominę okres staropolski. Z racji panującego wówczas prawa kanonicznego oraz prawa rzymskiego kobiety stały na z góry straconej pozycji. Wiadomo dlaczego, bo to słaba płeć. Według pojęć prawa rzymskiego kobieta była niezdolna do samodzielnego działania. Dlatego też pomimo posiadania nabytych praw majątkowych, najczęściej w postaci spadków, przyrównywana była (pod względem cywilno-prawnym) do osób wymagających stałej męskiej opieki. Najpierw ojca, później męża a w razie owdowienia przez męską familijną radę krewnych. W przypadku staropanieństwa, przez radę familijną składającą się ze stryjów i jej braci. Niewielkie zmiany w prawie kobiet wymusił upadek stanu rycerskiego. Wraz z dużym przyrostem niewielkich miast w Rzeczpospolitej zaczęło obowiązywać prawo magdeburskie. Było ono oparte na prawie rzymskim. Co ono wniosło dla kobiet? Już w wieku 13 lat kobiety stawały się zdolne do zamążpójścia, pełnoletniość jednak osiągały w wieku 21 lat. Miały prawo do posagu. W razie osierocenia mogły odebrać swój majątek. Mogły? Uprawnienia kobiet wynikające z ówczesnego prawa w rzeczywistości były mocno ograniczone. Praktycznie nadal pozostawały pod opieką facetów i nie mogły samodzielnie podejmować decyzji. Nawet wybór męża nadal był im narzucany. W nieco lepszej sytuacji były wdowy. Zwłaszcza te mieszkające w miastach oraz te niezależne finansowo. Mogły one w większym stopniu decydować o sobie. Wybierać partnerów, zajmować się handlem lub rzemiosłem. Prowadziły karczmy, stragany, własne gospodarstwa…
Na początku XIX wieku kobiety doczekały się zmiany prawa. Stare prawo zastąpił nowy Kodeks Napoleona. Choć w założeniach miał opierać się na równości, nieograniczonej własności i swobodzie prawnej, zachował wiele zapożyczeń z dawnej epoki. Kobieta nadal była „wieczyście małoletnia”, niezdolna do samodzielnego decydowania o sobie bez zgody facetów z jej otoczenia. Ojca, męża, krewnych. Kobieta nadal nie posiadała dokumentów tożsamości, nie mogła przemieszczać się bez zgody „opiekuna”, nie mogła dysponować swoim dochodem. Kodeks Napoleona przewidywał wystąpienie kobiety o rozwód tylko w jednym przypadku – gdy mąż sprowadził swoją kochankę do domu. Poza domem – „hulaj dusza, piekła nie ma!”. Rozwodu zresztą też. Taki stan prawny utrzymywał się do końca I Wojny Światowej. Po 1918 roku kobiety pod względem prawnym zrównane zostały z płcią męską. Na całkowite równouprawnienie (za sprawą facetów), przyszło naszym babką jeszcze długo czekać.
Czytając i analizując materiały o prawach kobiet na przestrzeni wieków, zastanawiałem się czy wszystko czytałem ze zrozumieniem. Stary zapis – „Daj, ać ja pobruszę a ty poczywaj” przestałem odbierać jako akt dobrej woli i współczucia ze strony wypowiadającego te słowa. Zacząłem postrzegać je w sensie – Idź odpocząć, a ja zaraz cię dojadę. Rozważałem przy tym, skąd takie parcie ministra do powrotu do starych pięknych, staropolskich tradycji? Do cnót niewieścich. Dla mnie taki powrót sprawia wrażenie ubezwłasnowolnienia kobiet. Po głębszej analizie dochodzę do wniosku, że może to być jednak motywowane zachowaniem partyjnych koleżanek Pana Ministra. Otóż, bogobojne, pokorne niewiasty, dobre matki i żony, bezwolne podległe woli rodzica (czytaj prezesa) i władzy męża posłanki partii rządzącej, na sali sejmowej zachowują się w sposób odbiegający od cnót niewieścich. Łapczywie pożerają obiadek w ławie poselskiej, pokazują wyciągniętego środkowego palca w wulgarnym geście, udają głuche stojąc pół metra od mówcy, dokonują reasumpcji przegranych głosowań… Wszystkich ich grzechów nie pamiętam. Widocznie minister wie lepiej. Tylko na miłość boską. Po co karać wszystkie kobiety?
Jerzy Wnukbauma.